Po spokojnym locie, przed południem lądujemy w Kathmandu. Lotnisko sprawia przyjazne wrażenie, załatwiamy błyskawicznie wizy i idziemy łapać taksówkę. Okazuje się, że podobnie jak w Indiach, doskonale funkcjonują tutaj taksówki prepaid. Dogadujemy się z kierowcą, i ruszamy do hotelu, który mielismy zarezerwowany na popularnej dzielnicy turystycznej Thamelu. Samo Kathmandu, wygląda dokładnie tak jak sobie to wyobrażałem. Przejazd do hotelu trwa trochę czasu, momentami jedziemy drogami, którymi nie przypuszczałbym, że przejedzie auto :) Dojeżdżamy do hotelu, zrzucamy bagaże i najpierw idziemy załatwić bilety na autobus do Pokhary do biura Greenlines. Po załatwieniu biletów ruszamy na zwiedzanie. Po pokręceniu się wąskimi uliczkami, po jakims czasie okazuje się, że nasze oczekiwania i plany różnią się, więc rozdzielamy się. Ja klucząc dalej uliczkami, docieram do placu Durbar, na którym znajduje się spora częsć zabytków, które warto zobaczyć będąc w Kathmandu. Nie będę opisywał po kolei wszystkiego, niech przemówią zdjęcia :) Zmęczony już łażeniem, siadam na szczycie Madźu Dewal – Świątynia Sziwy, i spędzam tam ponad dwie godziny obserwując życie toczące się na placu. Był to chyba jeden z najprzyjemniejszych i najspokojniejszych momentów mojej podróży. Pod wieczór zbieram się do hotelu, klucząc uliczkami (szczerze mówiąc to się zgubiłem :) ), po czasie docierając do hotelu. Na kolację wybieramy się do tybetańskiej restauracji. Do kolacji, skusiłem się na grzane tybetańskie piwo... Hmmm, smak dziwny do opisania, mocz z mydlinami myslę, że byłby najbliższy prawdy :) Dwa łyki mi wystarczyły, kolację dokańczam Tuborgiem, który jest bardzo popularny w Nepalu. O ile można nazwać to kolacją, bo z racji tego że owa bakteria złapana w Delhi na dobre zaczyna się rozgaszczać w moim żołądku, nie jestem w stanie prakttycznie nic przełknąć.. Po powrocie do hotelu, oczywiscie cięcie prądu, które jest standardem.