Przylatujemy około północy. Lekki szok, w Europie zima, co prawda łagodna, ale temperatura jednak niewiele powyżej zera. A tutaj przywitało nas około 28 stopni, plus wilgoć. Niby człowiek przyzwyczajony (parę lat mieszkałem w Dubaju), ale to zawsze lekki szok. Na lotnisku wymieniamy parę euro na rupie (zapomniałem żeby tego nie robić, dziadowski kurs), i bierzemy taksówkę do hotelu. Hotele mielismy już załatwione przed wyjazdem (z wygody), czyli wiemy gdzie jechać. Kurs nie trwa długo, mamy hotel nieopodal lotniska. Po przyjeździe na miejsce, hotel mocno sredni, pokoje nieciekawe, łazienka z karaluchami i czasami pamiętającymi Ghandiego.. No nic, i tak spimy tutaj tylko jedna noc, jutro ruszamy dalej... Przed snem wypuscilismy się jeszcze na mały rekonesans, burczy nam w brzuchach, bo przecież w Europie jest dopiero wczesny wieczór, i trochę minie zanim się przestawimy. Robimy parokilometrowy spacer nieopodal stacji kolejowej Vile Parle, w poszukiwaniu jakiejs otwartej knajpy czy choćby garkuchni, nie znajdujemy nic.