Pomimo tego że w Taj Mahalu już byłem, decyduję się jechać jeszcze raz. Być tak blisko i nie zobaczyć to się nie da. Wynajmuję samochód z kierowcą, wychodzi drogo bo 6 tyś rupii za cały dzień, a hotel w którym się zatrzymałem oferował za 1500 mniej. Trudno, za późno. Wyruszamy wcześniej rano, i trochę czasu zajmuje zanim przeciskamy się przez Delhi dojeżdżające do pracy. Zaraz po wyjeździe, przymusowy postój, łapiemy gumę. Mam to szczęście do wynajmowanych aut. Droga się ciągnie długo, jechaliśmy starą drogą, która przebiega przez masę wiosek. Po drodze mój szofer proponuje przerwę na kawę, mój organizm faktycznie domagał się kofeiny, godzę się. I tu po raz kolejny wychodzi cwaniactwi i bezczelność hindusów w każdym calu. Zamiast zjechać do jakiejkolwiek przedrożnej restauracji, jakich wiele po drodze, ten zawozi mnie do jakiejś restauracji hotelowe, gdzie po przejrzeniu menu, stwierdzam że ceny są praktycznie podwójne, w porównaniu z tymi, co spotykałem się do tej pory (nawet w Leopoldzie w Bombaju było taniej). Standardowo miał tam swoich ziomków, i dostawał od nich pewnie działę z tego co zostawię. No nic, zamawiam kawę, podchodzi obszczaniec i z dzbaneczkami nalewa do malutkiej filiżaneczki lurę, która koło kawy nie stała. Przy czym usilnie próbuje na mnie wymusić, żebym zamówił żarcie z karty. Mówię raz grzecznie, nie dziękuję, to ten dalej, że mój kierowca będzie też jadł, i powinienem coś zjeść, więc mówię znowu, nie dziękuję. Przy trzecim razie już tak grzeczny nie byłem, i usłyszał ostrzejszą odmianę spieprzaj dziadu. Przy wyjściu oczywiście standardowe "plis luk tu maj szop", kwituję krótkim bye. Jedziemy dalej. Mój kierowca bombowca zadowolony nie był, ale jedziemy. Zawozi mnie do jakiejś świątyni niedaleko Mathury, nad którą góruje wielka statua Shivy na lwie. Wchodząc, muszę zostawić wszystko, dosłownie wszystko w depozycie. Świątynia jest wybudowana na początku obecnego stulecia i przypomina bardziej religijny Disneyland. Przelatuję po łebkach i ruszamy dalej. Taj Mahal, opisywać nie będę, bo opisów są tysiące, a każdy odbiera w inny sposób. Generalnie stada hindusów w środku, zachowywały się jakby były na wiejskiej zabawie, co zepsuło atmosferę tego miejsca. Z rzeczy godnych odnotowania, to jak wracałem do bramy, zdzieliłem w pysk wielbłąda, który wyciągnął szyję z wyraźnym zamiarem użarcia mnie i trzeci raz w moim życiu, małpa mnie okradła, tym razem wyskoczyła z krzaków z apetytem na loda którego jadłem. Kopać jej nie chciałem, ani sprawdzać ostrości zębów, to rzuciłem tego loda w krzaki, niech zapalenia gardła dostanie :) Ruszamy od razu do Fatehpur Sikri. Miejsce ładne, nazywane inaczej Ghost City. Zostało wybudowane przez któregoś tam cesarza, na chwałę mędrca Salima, który przepowiedział cesarzowi trzech synów. Po latach cesarz synów się dorobił, miasto wybudował, a po kilkunastu latach całkowicie opustoszało. Jedną z przyczyn był brak wody, a drugą względy strategiczne, cesarz musiał wyjechać bronić innych ziem. Wracając, szofer proponuje kolację. Mówię no zobaczymy. Przejeżdżamy koło przydrożnych restauracji, ten jedzie dalej, i co? Zajeżdżamy oczywiście do restauracji jego ziomków, przy jakimś hotelu. Ten do mnie mówi, idź sir jedz, ja za chwilę dołączę. Przeglądam menu, i oczywiście, chicken tandoori połówka 500 rupii, chicken tika 520, do tego oczywiście podatek, który doliczają osobno. Trudno, kiszki mi już marsza grają, zamawiam tandoori, ale se myślę "czekaj cię ch..ju załatwię". Kurczak był najgorszy jaki jadłem w Indiach, stary, widać że klientów mają od dzwonu i jedzenie odgrzewane. No nic płacę, ruszamy dalej. Podróż do Delhi mija szybko, bo jedziemy autostradą. Cztery pasy, 120 nie schodzi z licznika. Przed 23 dojeżdżamy do hotelu. W tym miejscu, kierowca powinien dostać napiwek, tyle że mówię mu, przyjacielu, twój tip został u twoich kolegów w przepłacanych restauracjach. Minę zrobił niewąską, żegnamy się bye i tyle.
Ogólnie zaczynam wchodzić już w etap, gdzie Indii zaczynam pomału mieć dosyć. Pomimo że jakoś Delhi polubiłem, tęsknię jednak za Keralą, i o ile będzie dane wyruszyć mi jeszcze do Indii, większość czasu poświęcę na południe :) No nic, został jeszcze jeden dzień, i Nepal :)