Zaczynam jak zawsze, od aklimatyzacji w moim ukochanym Mumbaju. Odprawę imigracyjną, udaje mi się przejść w rekordowym czasie, jakieś 35 minut od momentu wylądowania, czasami schodzi nawet powyżej trzech godzin. Udało mi się to, dzięki kupieniu za kilka euro miejsca przy wyjściu z przodu samolotu, plus przejście szybkim krokiem do stanowisk imigracyjnych. Jak już odchodzilem z wizą, widziałem ludzi z mojego samolotu na końcu kolejki. Na lotnisku karta sim (airtel 600 rupii), prepaid taxi na Colabę gdzie zawsze się zatrzymuję (1200 rupii), I już za chwilę raczę się Kingfisherem, w hotelu w którym się zawsze zatrzymuję. Mimo iż jechalem w nocy, na ulicach było pełno, z racji akurat trwającego dziewięciodniowego święta Narvrati, poświęconemu żeńskiemu bóstwu w różnych postaciach Durdze. Na ulicach porozstawiano sporo świątyń, ołtarzyków, i praktycznie non stop trwaly modły (puja). Urzędując w moim ulubionym Gokulu, zawieram nowe znajomości, z absolwentami medycyny, co okazało się brzemienne w skutkach dnia następnego. Obudziłem się pięć minut przed wymeldowaniem, i praktycznie z marszu jechalem na lotnisko, żeby dostać się na Goa. Było ciężko, ale dałem radę, a z nowymi znajomymi, już jestem umówiony na marzec, na zwiedzanie nieoczywistych miejsc w Mumbaju, bo te oczywiste znam już na wylot.