Wstajemy rano, jemy na szybkiego śniadanie, w restauracji hotelowej, z widokiem na główną ulicę, która prowadzi z dworca kolejowego do Bramy Indii. Przewalająca się masa ludzi robi wrażenie. Ruszamy też w kierunku Bramy Indii, kupujemy bilety na łajbę płynącą w kierunku Elephant Island i już po chwili bujamy się na falach. Stateczki odpływają dosłownie zza Bramy Indii. Po około godzinnym rejsie jesteśmy na miejscu. Elephant Islands, słynie z jaskiń, a w zasadzie zespołu świątyń, w których znajdują się wykute w skałach posągi Shivy, Krishny itp. Ciekawostką jest, że mało która rzeźba jest w stanie kompletnym, do czego według przewodnika doprowadzili Portugalczycy, trenując strzelanie do celu. Do samego zespołu świątyń, idzie się dosyć stromymi schodami, co w połączeniu z prawie 40 stopniową temperaturą robi konkretny efekt. W trakcie wchodzenia schodami, oczywiście przygoda z udziałem małpki, których na wzgórzu świątynnym nie brakuje, która to postanowiła uraczyć się moją colą. Na zdrowie :) Po wejściu na szczyt, kupujemy bilety, w cenie dla białasów oczywiście, co jest praktycznie normą w całych Indiach. Ciekawe, jakby tak zrobić w Europie, wstęp do muzeów dla turystów spoza kontynentu, np 5 razy droższy. Ale nic. Przy wejściu przez bramę, dyskusja z panem kasjerem, który nie mógł zrozumieć, że mam życzenie zabrać bilet ze sobą skoro za niego zapłaciłem, on uparł się, żeby bilet mi koniecznie przy wejściu zabrać. Powodu można się domyślać :) Zwiedzamy jaskinię, upajając się chłodem w nich panującym. Po wyjściu z zespołu świątyń, czekają kobieciny, które sprzedają wodę w aluminiowych kubkach za parę rupii, do rewolucji żołądkowych na sam początek mi się nie śpieszy. Wracamy do Mumbaju stateczkiem, w drodze powrotnej nagła zmiana klimatu i upał dają o sobie znać, i odjeżdżam, lądując głową na ramieniu około 130 kilowej Francuzki, która siedziała obok mnie :D Po dopłynięciu, szukamy knajpy gdzie można by się po całym dniu ochłodzić, i już za chwilę siedzimy w niezłej knajpce niedaleko sztabu indyjskiej marynarki wojennej, racząc się wybornym nektarem w postaci King Fishera. Okazało się, że ten wieczór będzie miał dogrywkę, bo Darek obchodzi dzisiaj urodziny. Wieczoru nie będę opisywał, powiem tylko że odbył on się w hotelu Taj Mahal.