Prawie dwa miesiące minęły od podróży, czas uzupełnić braki :) Pobyt na Goa upłynął tak leniwie, że nie ma o czym pisać :) Przeczytałem zaległe książki, czas dzieląc na leżenie na werandzie domku, na plaży i jedzenie. Po tygodniu leniuchowania, nadszedł czas przemieszczenia się dalej na południe, a mianowicie do Kerali. Tu jako środek transportu wybrałem pociąg. O jeździe indyjskimi kolejami zostało napisane już chyba wszystko, więc nie będę tu się zbytnio rozpisywał. Na dworcu w Canaconie zjawiłem się 15 minut przed planowym czasem przyjazdu, pociąg przyjechał prawie godzinę spóźniony. Przy okazji rada, sprawdzajcie numery wagonów, i w którym sektorze peronu zatrzyma się wasz wagon. Pociągi mają po kilkaset metrów, a czas postoju to 2-3 minuty. W czasie podróży tradycyjnie sprzedawcy wszelkiej maści przekąsek i snacków, oraz nieodłącznego ćaju oraz tego co hindusi śmią nazywać kawą. Napitek składajacy się w małej części z odrobiny kawy, a w 3/4 z mleka z ogromną ilością cukru, jest chyba zemstą na białasach za czasy kolonializmu :D Na plus zaskoczył mnie natomiast katering, jaki w cenie biletu oferują indyjskie koleje, kurczak z ryżem i warzywami, i to całkiem smacznie zrobione. Po zamieszaniu z miejscówkami, 13 godzinna podróż mija wolno, na początku podziwiałem krajobraz Goa i Karnataki, potem odjechałem znużony monotonnością. Do Ernakulam docieram krótko przed północą, i kieruję w stronę postoju riksz i taksówek. Ze względu na późną porę, nie targuję się zbytnio, i krótko przed 1 w nocy docieram do Fortu Cochin gdzie mam hotel.