Stany fascynowały mnie od dzieciństwa, wychowanie na filmach typu Rambo, Rocky czy Krwawy Sport za czasów komuny zrobiło swoje.
Zacząłem od szukania biletów przez Skyscanner, gdzie te najtańsze wcale nie okazały się najtańsze. A w sumie tak :) Ale po kolei.
Dla Syna szukałem z Polski, dla siebie z Amsterdamu, z racji że mieszkam w Holandii.
No i znalazlem, przez islandzkie tanie linie, Wow air. Cena z Amsterdamu do San Francisco w dwie strony, całe 360 euro. Taka okazja to kupiłem.
Dojazd na Schiphol, odprawa i konsternacja, sir, sir nie ma bagażu wykupionego. Po paru telefonach do agenta, gdzie na bilecie wyraźnie widniał bagaż nadawany, przyszło mi płacić, 75 euro w jedną stronę.
Chcąc niechcą, nadaję bagaż i po odprawie.
Pierwsza myśl, przejściówki. Na wolnocłowym widzę jakieś z trzema bolcami, brać nie brać, mam powerbanka solidnego, zaryzykuję, kupię w Walmarcie.
Lot na Islandię lajtowy, ceny na pokładnie samolotu kosmiczne, w końcu tanie linie.
Po wylądowaniu w Reijkjaviku, zorientowanie się co i jak, hamburger piwo, drugie i trzecie i czas zleciał. Ceny masakrycznie wysokie, na moje oko 95% obsługi lotniska to Polacy.
Po przejściu przez ponowną kontrolę do USA, boarding i startujemy. Lot nad Grenlandią, Nową Funlandią, w przerwach między snem widziałem równiny i pustkowia Teksasu i Arizony, w końcu lądujemy, San Francisco.
Tyle sie nasluchalem o tym, jak to kontrola graniczna po przylocie do Stanow potrafi byc upierdliwa, ze w sumie z dusza na ramieniu stawalem przed urzednikiem. A tam pare prostych pytan, na ile, co zwiedzam,czy sam, pieczatka w paszport, i magiczne "welcome in United States" :D
Formalnosci z wynajmem auta to moment, i ruszamy przez zapchane wieczorowymi korkami autostrady San Francisco do Oakland, gdzie zarezerwowalem motel.